Jerzy Bielasiński
Solidarność Walcząca była jedną z największych i najlepiej zorganizowanych podziemnych organizacji antykomunistycznego oporu w latach 80. XX w. Powstała w czerwcu 1982 r. we Wrocławiu z inicjatywy Kornela Morawieckiego. Znak graficzny organizacji – kotwica Solidarności Walczącej był bezpośrednim nawiązaniem do Polski Walczącej. Organizacja opierała się na poświęceniu setek osób, które wytrwale i konsekwentnie działały na rzecz obalenia systemu komunistycznego w Polsce. Byli wśród nich członkowie wrocławskich Grup Wykonawczych Solidarności Walczącej.
Nie bronią, a siłą własnej postawy, odwagi i honoru walczyli z komunistyczną dyktaturą. O sobie mówili, że są szeregowymi żołnierzami Solidarności Walczącej. Byli – żołnierzami cywilnej walki o wolną Polskę. Nie dało się łatwo ich zastraszyć czy przekupić, dlatego byli groźni. Władza ludowa mówiła o nich „kamieniarze”. Prasowe dzienniki PZPR nazywały ich chuliganami, zadymiarzami, oszołomami.
Czym były wrocławskie Grupy Wykonawcze Solidarności Walczącej? Kim byli ich członkowie? Jak były zorganizowane? Czym się zajmowały?
Grupy Wykonawcze Solidarności Walczącej były konspiracyjną komórką centrali organizacji Solidarność Walcząca we Wrocławiu, których zadaniem było podejmowanie zorganizowanych działań o charakterze zewnętrznym, widocznym dla mieszkańców niezaangażowanych w działalność opozycyjną.
W początkowym okresie istnienia SW działalnością informacyjną i propagandową „na mieście” zajmowali się w zasadzie wszyscy członkowie organizacji. Działaczy biorących udział w akcjach ulotkowych czy malowania napisów nazywano grupami zadaniowymi, ulotkowymi, oporu. Jednostki takie nie miały sformalizowanej struktury. Z biegiem czasu wraz z rozwojem organizacji, a przede wszystkim jej ogromnych zdolności wydawniczych zauważono potrzebę powołania do życia odrębnej, wyspecjalizowanej komórki, której podstawowym zadaniem byłoby przeprowadzanie niebezpiecznych ulicznych akcji i małego sabotażu. Odpowiedzią na to zapotrzebowanie stała się formacja Grup Wykonawczych. Nazwa upowszechniła się w połowie lat 80. i stała współczesnym synonimem kategorii małego sabotażu z czasów okupacji niemieckiej. Podobne komórki działały także w innych miastach. SW miała oddziały i struktury w 27 spośród 49 istniejących ówcześnie województw, stąd opracowanie nie rości sobie prawa do ujęcia w sposób kompletny różnych form aktywności i kilku lat działań formacji GW jako całości, ale jedynie przywołuje do pamięci działalność członków Grup Wykonawczych centrali Solidarności Walczącej. Członkami Grup Wykonawczych byli w przeważającej mierze młodzi chłopcy i mężczyźni o predyspozycjach do podejmowania niebezpiecznych i ryzykownych działań. Niektórzy z nich chodzili do szkół średnich, mieli po siedemnaście, osiemnaście lat. Inni byli studentami albo zaczynali pracować zawodowo. Znali się po części z działalności w młodzieżowych strukturach antykomunistycznej opozycji, wspólnych zainteresowań, czasami zamieszkiwali w tej samej dzielnicy, uczęszczali do tych samych szkól lub uczelni. Przyświecał im ten sam cel: stawić czynny opór systemowi i obronić własny system wartości. Łączył ich młodzieńczy radykalizm, zdolności organizacyjne, indywidualizm, bezkompromisowa ideowość i lojalność wobec wspólnej sprawy.
Solidarność Walcząca była jedynym ugrupowaniem, które za swój cel nadrzędny uznawało pozbawienie komunistów władzy, odrzucało jakiekolwiek porozumiewanie się z władzą. Wprost wzywało do podjęcia konfrontacji, także zbrojnej i rozprawienia się z komunistami, do odepchnięcia ich od władzy siłą. Zdecydowanie antykomunistyczny program Solidarności Walczącej pozostawał w opozycji do koncepcji wysuwanych przez główny nurt podziemia solidarnościowego. Większość przywódców związkowych z Lechem Wałęsą na czele szukała drogi porozumienia z władzą, która umożliwiłaby ponowną legalizację związku, a w dłuższej perspektywie liberalizację systemu. Solidarność Walcząca przesuwała w tym momencie granicę działań opozycji.
Z odważnym i bezkompromisowym programem, ostrą i bez niedomówień retoryką antykomunistyczną, zbudowana hierarchicznie wokół charyzmatycznego, odważnego i niezłomnego przywódcy, z rotą przysięgi, nawiązującą do tradycji Armii Krajowej, Solidarność Walcząca przyciągała młodych ludzi, których celem był czynny opór wobec władz i osób związanych z reżimem. Młodych nie interesowała kanapowa opozycja, ale konspiracja ofensywna. SW zaspokajała ich oczekiwania, a jej przywódca Kornel Morawiecki już za życia stał się dla nich legendą i wzorem do naśladowania.
Struktura organizacyjna Grup Wykonawczych wyglądała w sposób następujący: na czele stał szef, który koordynował działalność wszystkich podległych mu grup, byli zawiadujący poszczególnymi grupami, byli członkowie grup. Formację tworzyły oddzielne i niezależne, ale współpracujące ze sobą zespoły ludzi liczące od 3 do 6 osób. Każda grupa miała z kolei swojego szefa, który kierował jej działaniami, planował i przeprowadzał akcje. Na terenie Wrocławia operowało kilkanaście grup. Przed każdą większą akcją odbywały się odprawy szefa z kierującymi poszczególnymi grupami. W ich trakcie planowano akcje, omawiano strategię, dopracowywano szczegóły, odbywał się przydział zadań, wytyczanie rejonów i miejsc, w których akcje będą przeprowadzone.
Terenem działalności Grup Wykonawczych były ulice Wrocławia. Wachlarz działań formacji był szeroki: od „przemysłowego” rozrzucania ulotek i gazetek ulicznych, malowania napisów na murach, rozklejania plakatów poprzez wywieszanie transparentów, niszczenie symboli i propagandy komunizmu (oblewanie substancjami pomników, tablic, zamalowywanie komunistycznych nazw ulic, zrywanie czerwonych flag), przygotowywanie i obsługę manifestacji aż po śledzenie funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa i podejmowanie wobec nich działań nękających (wybijanie szyb, przebijanie opon w samochodach, wymalowywanie drzwi) i inne.
Grupy Wykonawcze miały swoją strategię, sposoby i metody działań. Innymi słowy posługiwały się w działaniu swoistą taktyką i techniką obliczoną na osiągnięcie zamierzonych celów przy jednoczesnym zminimalizowaniu ryzyka strat własnych, a więc wpadki.
Skuteczność Grup Wykonawczych była bardzo wysoka. Były w stanie w skoordynowanej w czasie akcji dokonać jednorazowo rozrzutu wielotysięcznego nakładu ulotek w godzinach największego szczytu w najbardziej ruchliwych i newralgicznych punktach Wrocławia. Ulotki w zależności od miejsca rozrzucane były bezpośrednio w tłumie przechodniów w ciągach pieszych, na kluczowych węzłach przystankowych, przejściach podziemnych, placach, przed większymi pawilonami handlowymi i halami targowymi oraz w ich wnętrzach, z okien i dachów budynków usytuowanych w miejscach wzmożonego ruchu pieszego, przed większymi zakładami pracy.
Akcje ulotkowe miały to do siebie, że wymagały od ich uczestników dobrych zdolności organizacyjnych i skoordynowania działań, szczególnie że prowadzone były jednocześnie przez kilka zespołów. Każda grupa miała swój wyznaczony teren do dokonania rozrzutów. Często były to działania z zegarkiem w ręku. Uczestnicy znakomicie orientowali się, o której dokładnie godzinie w danym miejscu przypada godzina szczytu. Wiedza ta poprzedzona była obserwacją wywiadowców, na których placach bądź węzłach komunikacyjnych i o której godzinie znajduje się najwięcej osób wracających z pracy. Miało zatem znaczenie, czy akcji ulotkowej w Rynku, na Świdnickiej, czy pl. Grunwaldzkim dokona się o 15.15 czy 15.30. Materiał w dniu akcji dostarczali grupom kurierzy. Szczegóły dotyczące punktów rozrzutów i kwestie dostarczenia materiału omawiane było wcześniej na spotkaniu szefa z kierującymi tymi grupami, które miały wyjść na miasto. Ulotki i gazetki dostarczano w plecakach. Po przejęciu materiału plecak niosła osoba, która w danym momencie nie brała bezpośrednio udziału w rozrzutach. Pobranie ulotek przez osoby mające dokonać rozrzutu odbywało się w nieco oddalonym od punktu bezpośredniej akcji ustronnym miejscu. Osoby brały do ręki tyle ulotek, ile mogły swobodnie objąć dłonią, czyli mniej więcej plik odpowiadający grubością ryzie papieru, po czym człowiek z plecakiem przemieszczał się już do kolejnego, uzgodnionego wcześniej punktu. Reszta z plikami ulotek pod bluzami, kurtkami udawała się na miejsce akcji. Ten, co transportował plecak, zawsze czuł się pokrzywdzony. Każdy chciał osobiście dokopać komunie, stąd dokonywano zmian „na odcinku” opiekuna plecaka. Chłopaki swoją technikę ulotkową nazywali „na wydrę”. Polegała ona na wysokim wyrzuceniu pliku ulotek bądź gazetek bezpośrednio w górę ponad głowami przechodniów. Silny wyrzut tworzył efektowny deszcz opadających ulotek. Brawura ta wymagała od uczestników silnych nerwów. Przechodnie, co naturalne, najpierw zwracali uwagę na lecące ulotki. W tym momencie członkowie grupy rozpływali się w tłumie, by za chwile powtórzyć akcję w kolejnych punktach miasta. Byli młodzi, sprawni i wysportowani. Znakomicie znali miasto i jego zakamarki, podwórka, bramy przelotowe. Akcje ulotkowe miały charakter dynamiczny i były przeprowadzane bardzo sprawnie.
W ramach tzw. akcji miejskich przeprowadzano malowanie na murach napisów i haseł. Do tego rodzaju działań przeważnie kierowanych było jednocześnie kilka składów. Na dzień przed planowaną akcją odbywało się spotkanie szefa Grup Wykonawczych z dowodzącymi grupami, którzy poprowadzą je na miasto. W jego trakcie ustalano czas i rejony malowania oraz treść napisów. Szefowie GW pobierali przydziały pojemników z farbami (spraye). Do malowania dochodziło o różnych porach. Nocne malowanie na ogół odbywało się po godz. 22. Ta pora niosła za sobą znaczne ryzyko wpadki. Malarze działali na opustoszałych ulicach, kiedy łatwo było natrafić na patrol czy samochód milicyjny. Porą obniżającą ryzyko był czas pomiędzy 4 a 5 nad ranem, kiedy dochodziło do zmiany patroli milicyjnych. Pomiędzy zjazdami patroli do jednostek, a wyjazdem nowej zmiany mijało dobre czterdzieści minut, które owocnie wykorzystywały grupy. Chłopaki do kwestii pory nocnej czy rannej podchodzili z humorem, stwierdzając, że chyba lepiej zarwać noc i nie dospać niż sen przerywać. Po takich porannych wyprawach o spaniu raczej już nie było mowy. Zresztą za chwilę trzeba było wybierać się do szkoły, na uczelnię do pracy. Napisy wykonywane były na murach budynków, płotach, ogrodzeniach, parkanach. Pod napis wybierano miejsca widoczne dla dużej liczby osób poruszających się pieszo, samochodami i komunikacją. Podczas jednej akcji miasto pokrywało kilkadziesiąt napisów. Chodziło o to, aby takich napisów wykonać maksymalnie dużo w różnych punktach miasta. Po każdej akcji ruszała reżimowa kontrakcja zamalowywania. Zajmowały się tym specjalne ekipy na polecenie SB. W miejscach, w których napisy zostały zamalowane, szybko jednak pojawiały się nowe. Wrocławskie mury były wyjątkowo antykomunistyczne. Takie akcje były robione średnio raz w tygodniu. Wykonanie jednego napisu zajmowało chłopakom kilkanaście sekund. Zespoły biorące udział w malowaniu działały według schematu: dwóch (trzech) zabezpiecza, jeden (dwóch) maluje. Napisy o dłuższej treści, czy malowane w miejscach szczególnie widocznych i eksponowanych malowane były na dwie ręce. Dostępną na napis powierzchnię mierzyło się wzrokowo, a następnie dzieliło napisem. Kiedy jeden malował np. „Precz z okupacją”, drugi robił odstęp i pisał równocześnie „sowiecką”, kończąc symbolem eski walczącej. Ten znak graficzny był w tamtym czasie bardzo dobrze znany wrocławianom. Napisy wykonywane były za pomocą pojemników z farbami (sprayów). Niekiedy sięgano jeszcze do tradycyjnego wiadra z farbą i pędzla. W ten sposób wykonywano wielkoformatowe napisy na betonowych konstrukcjach wiaduktów kolejowych i budowlach na wylotowych trasach kolejowych z Wrocławia.
Do ryzykownych i niebezpiecznych niewątpliwie należało pokrywanie napisami tramwajów. Tego typu akcje podejmowane były w godzinach szczytu. Chodziło o to, aby napis, zanim tramwaj dostanie nakaz zjazdu do zajezdni, został zauważony przez jak największą liczbę osób. Stąd też malowania dokonywano w miejscach, z których zjazd do zajezdni wymagał pokonania przez tramwaj dużego odcinka trasy. Malowanie tramwajów odbywało się na pętlach tramwajowych i na przystankach, gdy się zatrzymywały.
Grupy Wykonawcze przeprowadzały również akcje klejenia plakatów. Początkowo ta forma stosowana była rzadko. Sięgano do niej głównie na okoliczność upamiętniania ważnych rocznic i wydarzeń patriotycznych i politycznych. Z biegiem czasu plakat stał się jednak, obok ulotek i napisów na murach, coraz częstym środkiem wzywania do udziału w manifestacjach.
Akcje plakatowe wykonywane były późnym wieczorem i nocą. Dla tego typu roboty obowiązkowym składem były nie mniej niż 3 osoby. Jeden nanosił klej pędzlem (miał wiaderko z klejem i pędzel), drugi przyczepiał plakat (transportował plakaty), zadaniem trzeciego było z kolei zabezpieczenie i obserwacja, czy na horyzoncie nie pojawia się milicja. Zespoły operujące w ścisłym centrum miasta zwiększały zabezpieczenie do 2 a nawet 3 osób. W trakcie prowadzonej akcji dochodziło do zamiany ról na odcinku klejący-przykładający-zabezpieczający, tak by każdy mógł spróbować sił na każdym odcinku. Klej przygotowywano z mączki ziemniaczanej lub sięgano po klej do tapet. Stosowano także autorskie wzbogacanie roztworu kleju szkłem wodnym, a także dosypywaniem do niego drobno tłuczonego szkła z neonówek. Klejono na murach, bramach, płotach, słupach, przystankach itp. Umieszczenie plakatu trwało sekundy. Osoba z klejem smarowała powierzchnię pod plakat, druga przykładała plakat po czym ten pierwszy przesmarowywał go pędzlem po wierzchu. Klejone tą metodą po wyschnięciu były trudne do usuwania, wręcz musiano je zdrapywać. W trakcie 2–3 godzinnego „maratonu”, bo tyle przeciętnie trwała piesza wędrówka chłopaków po wrocławskich ulicach, wyklejano nawet do 300 szt. plakatów. Takie nocki długo czuło się w nogach.
Jedną z form walki, do których wzywała Solidarność Walcząca, były demonstracje uliczne. Były one (szczególnie w drugiej połowie lat 80.) przygotowywane i realizowane w dużej mierze właśnie przy wykorzystaniu Grup Wykonawczych. Wraz z decyzją kierownictwa SW o wezwaniu do manifestacji, do „pracy na mieście” ruszała formacja GW. Do jej zadań należało przygotowanie i obsługa manifestacji, a także ochrona jej uczestników. Działania na ogół rozpoczynały się na kilkanaście dni przed planowaną datą. W tym czasie GW w codziennych spektakularnych akcjach zasypywały miasto tysiącami ulotek z wezwaniem do udziału w demonstracji, przeprowadzały akcje klejenia plakatów i malowały napisy na murach. Przygotowywali na manifestację nagłośnienie, malowali transparenty, szykowali środki ochrony manifestacji na wypadek ataku jej uczestników przez siły bezpieczeństwa. Kolce do przebijania opon w pojazdach i butelki zapalające były w gotowości do użycia na każdej większej demonstracji. Osoba z takim ekwipunkiem zawsze podążała śladem manifestacji gotowa w każdej chwili przekazać chłopakom zawartość plecaka. Użycie butelek zapalających traktowane było jednak jako ostateczność. Do takiej sytuacji doszło np. podczas manifestacji SW 1 maja 1989 r., kiedy na ul. Nowotki (dzisiejszej Krupniczej) w bezbronnych ludzi znajdujących się na chodniku zaczęły wjeżdżać rozpędzone zomowskie nyski. Na skutek tej bandyckiej akcji kilkanaście osób zostało rannych, w tym kilka bardzo poważnie. Tuż po tym doszło do gwałtownych ulicznych starć demonstrantów z siłami ZOMO. Wobec zaistniałej sytuacji zapadła decyzja o użyciu przez Grupy Wykonawcze przeciwko wozom i armatkom butelek z benzyną.
Członkowie GW rozpoczynali manifestację, rozwijali transparenty, formowali czoło demonstracji. Do ich zadań należał transport i obsługa tub nagłaśniających. Ich rolą było ochraniać przemawiających liderów i osobę prowadzącą w trakcie manifestacji nasłuch skanerem fal radiowych, na których komunikowały się siły bezpieczeństwa. Ochraniali niezależnych fotoreporterów, uczestników i siebie wzajemnie. Podczas manifestacji wokół nich gromadziły się rzesze gniewnej młodzieży, z którą tworzyli radykalny trzon manifestacji. Zawsze byli na jej czele. Nadawali ton skandowanym hasłom. Nie zatrzymywali się na widok kordonów milicji, ale wbijali się w nie nogami, torując drogę uczestnikom. Manifestacjom organizowanym przez SW przeważnie towarzyszyła koncentracja znacznych sił porządkowych. Z powodu brutalności milicji kończyły się one zazwyczaj ulicznymi zamieszkami. Wchodzące w starcia z ZOMO Grypy Wykonawcze miały w takich momentach przede wszystkim za zadanie ochraniać uczestników manifestacji przed atakami. Działania SW od samego początku nie pozostawiały miejsca na, przyzwalające do przemocy, zapewnienia o bezbronności i „nadstawianiu policzka”. Przekaz dla władzy i sił porządku był jasny, że jeśli organizujemy demonstracje, a one są brutalnie atakowane przez oddziały ZOMO, to mamy prawo się bronić. W związku z tym nie odcinaliśmy się od tego, że w ramach obrony używaliśmy kamieni, butelek z benzyną, siły fizycznej w obronie własnej i uczestników manifestacji. Władza znakomicie wiedziała, że zaatakowanie manifestacji nie pozostanie bez odpowiedzi. Tak też było wspomnianego 1 maja 1989 r., kiedy podczas 5-godzinnych ulicznych starć z oddziałami ZOMO uszkodzono 46 samochodów milicyjnych, a kilkudziesięciu zomowców zostało rannych. Nie ma co kluczyć, powiedzmy wprost: Grupy Wykonawcze były zbrojnym ramieniem SW i sprawnymi bojówkami.
Grupy Wykonawcze podejmowały także działania bezpośrednio wymierzone w funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa (SB, MO), a także inne osoby związane z reżimem. Akcje te miały charakter upominania, piętnowania, zastraszania. Ich celem nie było wyrządzenie nikomu krzywdy ani poważnych strat materialnych. Chodziło o pokazanie osobom szczególnie usłużnym reżimowi, że nie są anonimowi, a ich gorliwość i aktywność są znane podziemiu. W arsenale środków w takich przypadkach było oblewanie farbą i śmierdzącymi substancjami drzwi ich mieszkań, malowanie napisów na drzwiach, zapychanie zamków, wybijanie szyb w mieszkaniach na niższych kondygnacjach, rozklejanie na klatkach schodowych ulotek z informacją o pracy osoby na rzecz aparatu bezpieczeństwa, niszczenie ich samochodów (np. rysowanie karoserii, tłuczenie szyb, przebijanie opon).
Formacja Grup Wykonawczych odegrała istotną rolę w budowie i umacnianiu Twierdzy Wrocław, a tak właśnie za sprawą Solidarności Walczącej tworzącej tu silny ośrodek oporu niepodległościowego zaczęto z biegiem czasu nazywać Wrocław. Planowane i przeprowadzane prze GW akcje w miejscach publicznych były spektakularne i brawurowe, roznosiły się szerokim echem, wywoływały komentarze, tworzyły wrażenie wielkiej siły i możliwości podziemia, urzeczywistniały drugi człon nazwy organizacji. To była poważna praca poważnych mimo młodego wieku ludzi. Okres największego rozwoju GW przypada na drugą połowę lat 80. W tym czasie siłę SW wzmocniło uczestnictwo w niej wielu młodych działaczy.
Grupy Wykonawcze działały nieprzerwanie do momentu zaprzestania działalności przez Solidarność Walczącą. Jeszcze w styczniu 1991 r. organizowały uliczne protesty przeciwko interwencji wojskowej w Wilnie i Rydze. W 1992 r. po obaleniu rządu Jana Olszewskiego członkowie GW kolportowali „listę Antoniego Macierewicza” i organizowali we Wrocławiu demonstracje wymierzone w osobę Lecha Wałęsy. Wkrótce potem SW decyzją Kornela Morawieckiego została rozwiązana.
W całym okresie działalności z Grupami Wykonawczymi Solidarności Walczącej we Wrocławiu było związanych kilkadziesiąt osób.
Wśród tych ówczesnych wrocławskich „chuliganów i zadymiarzy” są m. in. dzisiejsi inżynierowie, architekci, prawnicy, prezesi dużych firm, a nawet Premier Mateusz Morawiecki. W ostatnim czasie byliśmy świadkami podśmiewania się i negowania przez niektórych prawdziwości twierdzeń Pana Premiera zawartych w udzielonym wywiadzie o jego udziale w starciach z ZOMO, w trakcie których używano butelek zapalających. To celowe działanie albo porażający brak wiedzy o tamtym okresie. W tym przypadku atak na osobę Premiera był także atakiem na wrocławską młodzież tamtych czasów, która nie zawiodła i do walki z totalitarną władzą stawała w pierwszym szeregu. Właśnie tak. Mając po 15, 17, 18 lat szli wyprostowani wśród tych, którzy byli na kolanach. Dziś dopiero zaczyna się o nich mówić, a to zagraża autorytetom kanapowej opozycji. Bo jakże to, że te „szczeniaki” mają udział w wywalczeniu wolności.
Skupieni w Stowarzyszeniu Solidarność Walcząca kontakty w większości utrzymują do dziś.
Autor był członkiem wrocławskich Grup Wykonawczych SW, początkowo jako szeregowy uczestnik w składzie jednej z grup, następnie szef sformowanej przez siebie w trakcie nauki w Zespole Szkół Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu – uczniowskiej GW nazywanej też „grupą marynarską”.