Paweł Błażewicz
Z łapczywością przeczytałem tekst Pawła Falickiego „Strach przed prawdą”, który został opublikowany na stronie Stowarzyszenia w 38 rocznicę powstania „Solidarności Walczącej”. Oczywiście, szczególnie ciekawy był dla mnie opis słynnego spotkania założycielskiego SW. Ale jestem przekonany, że dużo ważniejsza jest część artykułu dotycząca poszukiwania korzenia „Solidarności Walczącej”. Zrozumiałem, że Autor poszukuje wartości wspólnych dla ludzi „SW” nie w celu jakiejś syntezy historycznej, lecz spoglądając w przyszłość, postulując kontynuację misji „Solidarności Walczącej” w nowych warunkach, jakie mamy w 3 już niemal dekadzie XXI wieku! Muszę przyznać, że jestem wdzięczny za takie postawienie sprawy. Z resztą, nawet jeśli piszemy historię, to służy jako tradycja na której budujemy dalsze dzieje. Nie chcę polemizować z tym czerwcowym artykułem – choć pewnie jakieś nuty dyskusji znajdą się w tym tekście -, ale raczej kontynuować te rozważania.
Temat wciąż jeszcze czeka na przestudiowanie, ale na pierwszy i drugi rzut oka wydaje się, że w ideach „Solidarności Walczącej” nie było nic radykalnie oryginalnego.
Dla wygody przytoczę sztandarowy tekst z pierwszego nr. „SW”:
Dlaczego walka?
I jeszcze przysięga:
Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną, poświęcać swe siły, czas – a jeśli zajdzie potrzeba – swe życie dla zbudowania takiej Polski. Przysięgam walczyć o solidarność między ludźmi i narodami. Przysięgam rozwijać idee naszego Ruchu, nie zdradzić go i sumiennie spełniać powierzone mi w nim zadania.
Wszystkie te treści są nam znane od czasu zaborów, przez drugą wojnę światową i walkę z komunistycznym reżimem w późniejszym okresie. Wolność, prawda, sprawiedliwość, godność… – fundamentalne wartości należące do prawa naturalnego. Walka o niepodległość „Waszą i naszą” nie znalazła się w oficjalnych dokumentach NSZZ „Solidarność”, ale była od początku w umysłach i sercach jej protoplastów i ogromnej liczby jej działaczy. Jeśli chodzi o solidaryzm, tę ideę na bazie doktryny katolickiej jako pierwszy rozwinął w XIX w. bawarski myśliciel Wilhelm Emmanuel Ketteler. Została zaliczona do katolickiej nauki społecznej przez papieża Leona XIII w genialnej encyklice Rerum novarum z 1891 r. Zanim w czasie trwania I Zjazdu NSZZ „Solidarność” Jan Paweł II ogłosił swoją pierwszą z trzech encyklik społecznych Laborem exercens, solidaryzm społeczny, także w kontekście międzynarodowym, był przedmiotem kilku encyklik papieskich począwszy od Piusa XI, który jako nuncjusz Achille Ratti nie opuścił w 1920 r. zagrożonej przez bolszewików Warszawy.
Ale Polacy po II wojnie światowej zostali uformowani w duchu solidarności, w sposób bezpośredni, nie tyle przez papieskie encykliki, co przez nauczanie prymasa Stefana Wyszyńskiego. Jeszcze będąc księdzem w przedwojennym Włocławku był współorganizatorem i wykładowcą Uniwersytetu Robotniczego oraz współtwórcą chrześcijańskich robotniczych związków zawodowych. Za propagowanie reformy rolnej dostał na pewien czas od swojego biskupa zakaz głoszenia kazań do ziemian, a ze strony władz sanacyjnych został wydany nakaz aresztowania, które na szczęście nie doszło do skutku. Po wojnie, od początku pełnienia swojej prymasowskiej służby zwracał uwagę, że komuniści chcą rozbić jedność polskiej wspólnoty narodowej, więc trzeba jej bronić w szczególny sposób.
Walką o tę jedność w mikroskali była dbałość o kolegialne kierowanie polskim Kościołem z pomocą całego episkopatu. Wbrew popularnym opiniom, to właśnie Niekoronowany Król Polski był ojcem „Solidarności”. To on przez ponad 30 lat swojej powojennej posługi wypracował sytuację, że papieżem mógł zostać Polak. To dzięki kardynałowi Wyszyńskiemu było możliwe powstanie takiego pokojowego ruchu jak „Solidarność”. Jan Paweł II był akuszerem a następnie nauczycielem i opiekunem tego ruchu.
Pierwszym zwycięstwem, i to międzynarodowym, „Solidarności” było wyhamowanie rewolucji komunistycznej w Ameryce Łacińskiej. Twórcy tzw. „teologii wyzwolenia” chcieli użyć chrześcijaństwa jako dodatkowego narzędzi i usprawiedliwienia zbrojnej rewolucji komunistycznej. Powstanie „Solidarności” na bazie katolickiej nauki społecznej i jej pokojowe działanie zadało kłam tym ideologom, a Jan Paweł II przekazał Ameryce Łacińskiej polskie doświadczenie walki bez przemocy o prawa pokrzywdzonych.
No ale wróćmy do charakterystyki „Solidarności Walczącej”. Podsumujmy: Bóg, Honor, Ojczyzna, wolność, prawda, solidaryzm,… nie są to idee, które wyróżniały czy wyróżniają ludzi „SW” od innych Polaków, bo opisują większość patriotów w naszej Ojczyźnie.
Oryginalność „Solidarności Walczącej” polegała na tym, że jako pierwsza -nie licząc instytucji kościelnych- uwierzyła, że można wprowadzić te wartości do życia politycznego, jasno to ogłosiła oraz konsekwentnie i profesjonalnie do tego dążyła w skali kraju i na poziomie międzynarodowym. Cały świat jest pełen pięknych idei, a piekło jest ponoć nawet nimi wybrukowane. Ludzie „Solidarności Walczącej” postanowili je zrealizować, i to na własną odpowiedzialność, nie podczepiając się pod inną instytucję.
Oczywiście, nie brakowało w epoce walki z komunizmem różnych środowisk czy organizacji, które podjęły działania o realizację tych samych wartości w życiu politycznym, ale żadnej z nich nie udało się tego czynić w takim stylu i w takiej skali. Nie może to być powód do jakiejś pychy. Inicjatorzy „Walczącej” nie byli twórcami wszystkich warunków, dzięki którym odnieśli sukces, jak chociażby tradycje patriotyczne, kulturalne czy naukowe, które przetrwały na Politechnice Wrocławskiej dzięki silnemu środowisku lwowskiemu. Sukces „Solidarności Walczącej” to nie tyle stopień do zaszczytów, co zobowiązanie na dziś i na jutro, zobowiązanie, które realizuje się na naszych oczach.
W skali międzynarodowej wyjątkową manifestacją solidarności była obecność Lecha Kaczyńskiego w atakowanym przez Rosjan Tibilisi w sierpniu 2008 r. Prezydent Rzeczpospolitej zaangażował wtedy autorytet Polski oraz zaryzykował własne życie mobilizując jednocześnie do heroicznej solidarności z Gruzinami prezydentów państw bałtyckich i Ukrainy. Solidarność międzynarodowa rozwijana jest dzisiaj skutecznie w ramach projektu Międzymorza czy Grupy Wyszehradzkiej. Hasło pomocy mieszkańcom krajów ubogich w miejscu ich zamieszkania, to też idea, która wyszła z Polski i, miejmy nadzieję, że będzie dalej realizowana i rozwijana. Jeśli w Rosji coś się zmieni, a jak wiadomo, gliniane nogi tego imperium pozwalają spodziewać się wszystkiego, to może okaże się realna wyśmiana idea Kornela jakiejś formy wspólnoty od Gibraltaru do Władywostoku.
Solidaryzmem na forum wewnętrznym jest niewątpliwie konstytucyjna obrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci, wsparcie karty dużych rodzin, walka z przestępstwami VAT-owskimi, program 500+, likwidacja podatku PIT dla najmłodszych, 13 emerytura, wyprawka szkolna, bon wakacyjny, tarcze antykryzysowe… Nie wątpię, że odzyskanie dla Polski banków jest przygotowaniem do działań solidarnościowych, by klasie średniej na wsi i w mieście dać wędkę do dalszego rozwoju. Czeka nas pewnie reforma systemu zdrowia i przede wszystkim edukacji, być może też korekta reformy szkolnictwa wyższego. Nie trzeba chyba uzasadniać, że udział we wspomnianych przemianach, zwłaszcza w ostatnich latach, miały idee i ludzie związani z „Solidarnością Walczącą”. Jeśli szukamy zrównoważonego, a więc trwałego rozwoju dla wszystkich obywateli, nie ma innego kierunku niż „trzecia droga”, droga Rzeczpospolitej Solidarnej.
Jeśli chodzi o prawdę i odwagę, odwagę do mówienia i działania zgodnie z tą prawdą, niewątpliwie te cechy znajdują się w DNA „SW”, co nie znaczy, że nie ma ich gdzie indziej. „Walcząca” miała odwagę publicznie podważyć „sojusze”, skrytykować pieriestrojkową ewolucję PRL-u i poniosła za to bolesne konsekwencje, które jak dziś widać, warto było ponieść.
Co jeszcze jest cenną cechą „Solidarności Walczącej”? Nie była organizacją wodzowską. Dostrzegam w niej ogromną dbałość o pluralizm myśli i działań. Konspiracyjne spotkania różnych gremiów decyzyjnych i wykonawczych -nieraz siedząc w kręgu na dywanie- nie były fikcją. Kornel nie był wodzem, lecz liderem. Zachowując główne cele organizacji, każdy robił na własną odpowiedzialność, co chciał. Już sam ten sposób funkcjonowania „Walczącej” był skuteczną walką z komuną. Było to prawdziwe budowanie społeczeństwa obywatelskiego w sytuacji, kiedy wojskowy system działania byłby uzasadniony. Paradoksalnie właśnie fraktalna, autonomiczna struktura, zasady własnej inicjatywy i odpowiedzialności zwiększały skuteczność oraz odporność na inwigilację. Sprawdzianem tego pluralizmu jest dalsze funkcjonowanie środowiska „SW” po śmierci Kornela. To w dużej mierze jego zasługa, choć niewątpliwie, ci co jeszcze pozostali na placu boju, wykazali się klasą. Być może pojawiły się jakieś spory -co normalne dla każdej zbiorowości, także za jego życia- ale nie było trzęsienia ziemi, które mogłoby być zrozumiałe po odejściu takieeego Lidera.
I jeszcze jedno, mam wrażenie, że w „Solidarności Walczącej” silny jest gen przyjaźni. To przeświadczenie zdobyłem oglądając zdjęcia środowiska przyjaciół państwa Morawieckich, zwłaszcza z Kornelówki w Pęgowie. Podobna atmosfera panowała z resztą w sąsiedniej „Oziewiczówce” oraz we wrocławskim mieszkanku Oziewiczów, co znam już z autopsji. Na fundamencie przyjaźni powstała inicjatywa podróżowania z transparentem „Wolność-Niepodległość” do kolejnych miast odwiedzanych przez Jana Pawła II w czerwcu 1979 r. Jaka była rola przyjaźni na wiosnę-lato ’82, mogą się wypowiedzieć członkowie Rady „SW”.
Tej przyjacielskiej otwartości i zaufania doświadczyłem, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przy pierwszym spotkaniu z Kornelem kilka lat temu. Gdy skończyła się konspiracja, z różnych powodów na wiele lat straciłem kontakt ze środowiskiem „Walczącej”. Spotkaliśmy się z Kornelem po raz pierwszy w życiu ok. 2012. Oczywiście silnym fundamentem była świadomość wspólnoty z lat 80-tych, ze względu na mojego ojca drukarza, który wtedy już nie żył. Kroiliśmy razem z Kornelem warzywa do sałatki i dyskutowali zawzięcie o teologii. Kornel potrafił wsłuchiwać się i podejmować argumenty osoby, którą spotkał pierwszy raz w życiu, o 30 lat młodszej, i to w intymnych kwestiach Boga, życia i śmierci. Tę cechę otwarcia i wyzbycia się formalizmów dostrzegam też u wielu innych ludzi „Walczącej”, trudno nie wymienić w tym momencie Jurka Pietraszkę…
Spoglądając za Pawłem Falickim w przyszłość środowiska „Solidarności Walczącej”, kawał świata liczy na Polaków, a więc i na to małe środowisko „Walczącej”, które jak Dawid potrafi walczyć z Goliatem. Chyba nie trzeba uzasadniać roli naszego kraju wśród państw środkowoeuropejskich, ale miliony oczu ludzi dobrej woli na całym świecie patrzą na Polskę. Z ogromnym zdziwieniem doświadczyłem tego na początku tego tysiąclecia, gdy przez sześć lat obracałem się międzynarodowym środowisku uniwersyteckim we Włoszech i w Hiszpanii. Napotykani Chińczycy, Amerykanie (ci z USA czy z Chile), Nigeryjczycy, nie mówiąc już o ludziach z Europy zachodniej często wyrażali oczekiwanie, że z Polski przyjdzie do nich powiew solidarności, prymatu ducha nad materią, humanizmu nad państwem czy wielkimi korporacjami. To przeświadczenie czerpali z wypowiedzi Jana Pawła II oraz z lekcji historii, jaką dało obalenie komunizmu i upadek Związku Sowieckiego. Nie mieli wątpliwości, że pierwszym elementem tego domina była „Solidarność”.
Na czas, gdy mieszkałem za granicą przypadł ostatni etap negocjacji nad przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Wśród Polaków żywe były dyskusje na ten temat. Wpadali na nie Francuzi, Niemcy czy Hiszpanie: „Nie wiemy, co na tym zyskacie, ale wasza świeża krew ożywi skostniałą Europę”. Dzisiaj nie ma wątpliwości, że mieli rację, oczywiście także za przyczyną pozostałych krajów, które w tamtej fazie weszły do Unii.
Nie jesteśmy pępkiem świata, ale byłby ślepy, kto nie dostrzeże, że Polska jest obiektywnie ważnym miejscem globu i to nie tylko z tych racji moralno-historycznych, o których wcześniej wspomniałem. Widać to zarówno w działaniach krajów, które mają się za naszych przeciwników, jak i wśród realnych i potencjalnych sprzymierzeńców. Wypowiedzi Putina z ostatnich miesięcy wskazują, że Polska jest głównym celem rosyjskiej propagandy historycznej. Jak w 1920 r. stoimy na drodze do Europy. Chiny właśnie w naszym kraju chciały budować ekonomiczną bramę do Unii Europejskiej. Natomiast USA widzi w Polsce najważniejszego sprzymierzeńca w tej części świata.
Jestem przekonany, że misja „Solidarności Walczącej”, osób z nią związanych lub sympatyzujących w czasach walki o wolność wciąż trwa. W pierwszym rzędzie warto być aktywnym świadkiem wydarzeń tamtego okresu. Epoka „Solidarności” (1979-90) jest najsłabiej znanym i najbardziej zniekształconym etapem historii Polski. Warto przezwyciężyć własną skromność oraz obawę przed zarzutem kombatanctwa. Zadaniem świadków jest świadczyć. Nie ma przyszłości bez fundamentu tradycji. Na dzień dzisiejszy mamy ogromną wyrwę w przekazie tradycji narodowej właśnie okresu wojny polsko-Jaruzelskiej. Trzeba o tym mówić, starszym i przede wszystkim młodym, własnym dzieciom, wnukom, w zaprzyjaźnionych szkołach, dziennikarzom. Także na tym polega walka o prawdę, o której wspominał Paweł Falicki. Żeby nie być gołosłownym, przygotowuję stronę internetową, gdzie zamieszczę archiwum rodzinnej drukarni z „tamtych” czasów. Cenne będą tam komentarze osób redagujących te druki, autorów grafik… Zapraszam do współpracy. Przyroda nie lubi pustki. Gdzie nie ma prawdy, pojawia się kłamstwo. Największymi winowajcami kryzysów i tragedii są dobrzy ludzie, którzy pozostają bierni, nie dzielą się swoją dobrocią. To oczywiście nie tylko w dziedzinie wiedzy historycznej.
Na zakończenie chciałbym podzielić się wspomnieniem. Gdy tato – Bohdan Błażewicz wrócił do domu po grudniowym strajku w Pafawagu, zabrał mnie z siostrą na lekcję żywej historii, pokazując rozwalone płoty fabryk, ślady gąsienic czołgowych odciśnięte w zamarzniętych trawnikach, skoty stojące na skrzyżowaniach i żołnierzy grzejących się przy koksownikach… Dorota miała wtedy 12, ja prawie 10 lat. Wcale nie trzeba było więcej, żeby pomagać przy drukowaniu, które rozpoczęło się w naszym mieszkaniu jeszcze tego samego miesiąca. Godziny i godziny przy odbieraniu papieru, najczęściej nocne, ale nie tylko. Czasem trzeba było przenieść informację lub diapozytywy do naświetlania sita drukarskiego. Drukarnia miała swoje filie, między innymi w klasztorze kapucynów na Sudeckiej czy w willi nieżyjącego już Józefa Tallata byłego działacza WiN-u, który za wczesnej komuny przeżył celę śmierci. Oczywiście ekipa pomocników i współpracowników była liczniejsza niż sami członkowie rodziny: Olek Lebiedziński, Tomek Szlachcic, Mariusz Mieszkalski, nieżyjący już Zosia Szutrak i Władek Fus, wciąż aktywna Małgosia, jeszcze wtedy nie Suszyńska…
Pierwsze rewizje miały miejsce dopiero w kwietniu 1987 r. w ramach ogólnopolskiej akcji dekonspirowania „Solidarności Walczącej”. „Oni nawet dzieci wciągają” powiedział z oburzeniem esbek, znajdując na półce mojego 9-letniego brata Okienko. Niezależne Pismo Dzieci. Prawda jest taka, że nie musieli wciągać. Dla nas pomoc rodzicom była naturalna, realizacja tych idei, o których zawsze mówiło się w domu, kolejna odsłona „kamieni na szaniec”, choć w mniej groźnych okolicznościach, to wcale nie mniej ważna, bo to był nasz odcinek sztafety.
Walka o Polskę i o świat prawdy, solidarny i wolny nie skończyła się. Według słów Herberta jest nawet trudniejsza, bo przyszły te czasy, kiedy „kuszą nas lepiej i piękniej” niż „chłopcy o twarzach ziemniaczanych”. Od nas zależy, co się stanie, czy w sposób naturalny przekażemy kolejnemu pokoleniu klucze do szczęścia na ziemi i w Niebie. W tych kwestiach nie ma obniżenia wieku emerytalnego, ba! w ogóle nie ma emerytury. Im bardziej się zaangażujemy, tym później będzie koniec świata. Polecam lekturę malutkiej książeczki Władimira Sołowiowa ulubionego filozofa rosyjskiego Jana Pawła II „Krótka opowieść o Antychryście”. Ale póki co, solidarnie łatwiej pokonać Goliata. Tak, czy inaczej warto być Dawidem…